Okres ciąży i porodu to dla każdej kobiety wyjątkowy czas. Każda przeżywa to inaczej, zmaga się z innymi wątpliwościami i trudnościami. Bezsprzecznie jest to też czas, kiedy ciało kobiety i jej psychika są mocno obciążone. Stworzenie człowieka to ogromne wyzwanie dla ciała matki, które wymaga od niej wielkiego wysiłku. Mój okres ciąży i porodu był wymagający z powodu zmian na szyjce macicy, które zostały u mnie wykryte w ciąży – pisałam o tym tutaj. Mój poród był wywoływany, ale wszystko przebiegło sprawnie i byłam bardzo zadowolona z opieki na sali porodowej. Miałam ogromne wsparcie anestezjologa, który od razu po wejściu na porodówkę zaproponował mi znieczulenie, przygotował do niego, a następnie bardzo starannie i delikatnie mi je podał. W porodzie pomagała mi też położna, dzięki której udało mi się stosunkowo szybko urodzić moją córkę. Jednak nie każda kobieta ma tyle szczęścia, co ja.
Historia pewnego cesarskiego cięcia
Opowiem Wam dziś o tym, co spotkało bliską mi osobę na sali pooperacyjnej po planowanym zabiegu cesarskiego cięcia. Historia jest wstrząsająca i wcale nie toczyła się w małym szpitalu, gdzieś z dala od wielkiego ośrodka miejskiego. To historia jednego z państwowych warszawskich szpitali.
Wyobraźcie sobie, że nie możecie urodzić dziecka naturalnie, bo macie wskazania do cesarki. Wskazania te są jednoznaczne i niepodważalne, co więcej – wymagają też od zespołu, który będzie przeprowadzał cesarkę użycia znieczulenie ogólnego. Kiedy leżycie na sali operacyjnej i trzęsiecie się ze strachu o swoje zdrowie i życie oraz życie i zdrowie swojego dziecka, to po prostu ufacie zespołowi położnych i lekarzy. Ufacie, bo nie macie wyjścia. Tracicie oddech ze strachu, ciało ogarnia przerażenie, bo wiecie, że jesteście zdani na innych. Kiedy rozkroją Wam brzuch, aby wyjąć dziecko, to tylko wiedza i doświadczenie lekarzy dzielą Was od szczęśliwego zakończenia. I leżąc na tym stole oddajecie się pod opiekę personelu. Jesteście bezbronni.
Co wtedy może pójść nie tak? Mnóstwo rzeczy, ale jednej można by zapobiec, a niestety wciąż i wciąż spotyka kobiety na salach operacyjnych, pooperacyjnych, poporodowych. Te bezbronne kobiety, które walczą o siebie i swoje dziecko muszą walczyć o swoją godność, która jest im zabierana przez szpitalny personel. Chciałabym wierzyć, że sytuacje związane z językiem pozbawionym szacunku i empatii, to na polskich porodówkach przeszłość. Niestety cały czas słyszę i czytam historie o tym, że tak nie jest.
–Widziałam, że dla personelu znieczulenie ogólne to więcej pracy nad pacjentką przed, po i w trakcie operacji. I to nie spodobało się jednej położnej, która postanowiła mnie zaatakować – powiedziała mi świeżo upieczona mama.
A nie mówiłam, że…!
–A nie mówiłam, że znieczulenie w kręgosłup jest lepsze?! – tak położna krzyczała na trzęsącą się z bólu pacjentkę leżącą na sali pooperacyjnej.
Ten pełen wyższości krzywdzący komentarz dotyczył tego, że zdaniem położnej pacjentka powinna być znieczulona zewnątrzoponowo, a nie przez znieczulenie ogólne. Komentarz całkowicie nieuzasadniony, bo sugerujący, że ciężarna ma wpływ na wybór rodzaju znieczulenia do porodu. W tym przypadku bliska mi osoba nie miała wyboru – musiała zostać znieczulona znieczuleniem ogólnym.
Taka leżąca na sali pooperacyjnej ciężarna nie może się bronić przed atakami, bo jest bezbronna. I niestety są osoby, które to wykorzystują traktując swoje pacjentki jak worek treningowy, który przyjmie każdy cios.
Co pani się tak trzęsie?
-Co pani się tak trzęsie? – to kolejne pełne wyższości zdanie skierowane przez położną w stronę pacjentki. – Trzęsę się z bólu – odpowiedziała pacjentka tłumacząc, że przecież trzęsące się ciało to nie jej zachcianka, tylko efekt stresu i bólu. Dlaczego takie rzeczy trzeba w ogóle tłumaczyć personelowi medycznemu na sali poporodowej?
Język ma znaczenie
Język, w jakim personel medyczny komunikuje się z pacjentką podczas porodu ma ogromne znaczenie. Language matters as a way of respecting women’s views and ensuring that they are empowered to make decisions – to zdanie pochodzące z artykułu o tym jak język, który rodząca kobieta słyszy w trakcie porodu może wpływać na jej odbiór rzeczywistości.
Okazuje się, że właściwa komunikacja i interakcje w trakcie porodu wpływają na doświadczenia kobiety, co z kolei może wpływać zarówno na jej zdrowie psychiczne i fizyczne, jak i na jej relacje z dzieckiem po urodzeniu. Dobre praktyki w komunikacji porodowej to na przykład używanie określenia: “zdrowe dziecko” zamiast “duże dziecko”, “Rozwarcie szyjki macicy” [imię kobiety] ma 7 cm” zamiast “ona ma 7 cm”.
Ale właściwa komunikacja to jedno, bo kierowane do kobiety zdania można powiedzieć po prostu inaczej, aby były bardziej wspierające. Ale krzyczenie na leżącą na sali pooperacyjnej pacjentkę, to już całkowicie inny kaliber problemu pokazujący chamstwo i butę personelu.
Podsumowanie
Marzę o świecie, w którym na polskich porodówkach nie dochodzi już do takich sytuacji. Chcę, aby rodzące kobiety były traktowane z szacunkiem, aby czuły się zaopiekowane i nie musiały słuchać agresywnych i nieprzyjemnych komentarzy. Wiem, że w państwowych szpitalach pracują empatyczne osoby, pełne wsparcia dla kobiet rodzących. Ale czasem jedna taka położna, której komentarz trafi w samo serce pacjentki może przyćmić dobre wrażenie pozostałego personelu.
Czy naprawdę poród w państwowym szpitalu to loteria? I albo będzie wspaniale i z empatią albo trafimy na położną, która będzie krzyczeć na nas tylko dlatego, że nie mamy, jako pacjentki, jak się obronić? Na polskich porodówkach dużo jeszcze jest do zrobienia, aby można było rodzić po ludzku. A o tym jak się rodzi w Polsce przeczytacie też u Asi Pachli, której historia sprzed 4 lat wydaje się nadal bardzo aktualna. Dla równowagi linkuję też tekst Kasi Bigos, który daje nadzieję, że piękny poród pełen mocy w państwowym szpitalu jest w polskich warunkach możliwy.
Zapraszam Was do komentarzy na FB, gdzie możecie przeczytać inne historie związane z cesarką w polskim szpitalu. Niektóre wyznania kobiet są naprawdę wstrząsające.