Rok temu byłam w czwartym miesiącu ciąży i czasem zastanawiałam się, jak to będzie. Jak wygląda posiadanie dzieci? Bycie rodzicem? Z pewnością jest to coś, co można sobie wyobrazić, ale nigdy nie mamy pewności, czy nasze wyobrażenia pokryją się z rzeczywistością. Można jedynie przewidywać jak będzie, snuć plany, domyślać się, że zareagujemy na rodzicielstwo w taki czy inny sposób. Nie można jednak przed narodzinami dziecka poznać tego uczucia, jakie towarzyszy nam wtedy, gdy nasze maleństwo pojawi się na świecie.
Z tego powodu snucie planów rodzicielskich jest bardzo utrudnione, bo kiedy para decyduje się na dziecko, to nie wie tak naprawdę na co się decyduje. I w sytuacji odwrotnej – kiedy ktoś postanawia nie mieć dzieci – tak naprawdę nie wie, czy to najlepszy wybór. Decyzję o posiadaniu bądź nieposiadaniu dziecka podejmujemy na podstawie znajomości siebie samych. Ale czasem możemy poznać siebie dopiero wtedy, gdy zderzymy się z daną sytuacją. Potrafię sobie wyobrazić matkę, która nie planowała dziecka, bo czuła, że to nie dla niej, ale przydarzyła jej się “wpadka” i dziecko jednak pojawiło się na świecie. Taka kobieta może po narodzinach dziecka bezgranicznie je pokochać w chwili, gdy tylko usłyszy jego pierwszy krzyk. Z pewnością są też mamy, które długo czekały na macierzyństwo, pragnęły go ze wszystkich sił, by ostatecznie, czując trudy wychowania i opieki na dzieckiem, poczuć rozczarowanie. W takich sytuacjach nie ma reguły.
W moim przypadku rodzicielstwo było planowane i pokryło się w większości z moimi przypuszczeniami. Są jednak pewnie aspekty związane z macierzyństwem, których się nie spodziewałam i dziś przeczytacie o nich na blogu. Zapraszam!
Uczucia, spokój i niebieskie oczy
Niedawno Riennahera pisała na o swoim macierzyństwie i przyznała, że nie doświadczyła fali miłości do maleństwa. Mi z kolei uczucie miłości do córki towarzyszy już od chwili jej narodzin, kiedy spojrzałyśmy sobie w oczy. Zaskoczeniem był nie tylko jej niebieski kolor oczu i uczucie ogromnej miłości, ale także to, że po porodzie nie doświadczyłam opisywanego przez wiele matek poczucia życiowego huraganu, który przetacza się przez życie w pierwszych tygodniach po narodzinach dziecka. Będąc w ciąży czytałam o tym, że matki w połogu doświadczają skrajnych emocji, od radości, po gigantyczny stres, niepokój, roztrzęsienie. Przerażała mnie wizja matki zamkniętej w łazience i płaczącej, matki w depresji poporodowej, bo wiem, że kobiety przechodzą przez takie stany. Na szczęście nic takiego w moim przypadku nie nastąpiło – nie doświadczyłam takich negatywnych emocji i czas połogu wspominam całkiem dobrze. Byłam wtedy przeciwieństwem matki płaczącej i umęczonej. Wychodziłam na spacery, cieszyłam się, że mogę bez problemu karmić piersią, celebrowałam nową sytuację.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Niepokój wywoływała we mnie sytuacja związana z moim zdrowiem, a macierzyństwo przynosiło radość i spokój. Oczywiście były też trudne momenty, ale to były chwile, a w tym czasie głównie towarzyszyło mi poczucie spełnienia, bliskości, miłości, poświęcenia dla dziecka i wdzięczności za to co mam. Czy w związku z tym czuję się lepszą matką? Absolutnie nie, bo mam świadomość tego, że miłość do dziecka to bardzo skomplikowana sprawa i każda matka doświadcza tego uczucia na swój sposób.
Narzędzie tortur – laktator
Zanim przekonałam się o tym, jak sprawdził się u mnie laktator, miałam wizje odciągania mleka w stylu – naciskam przycisk i mleko leci sobie do butelki. Ja tylko czekam aż butelka się napełni, potem pakuję, mrożę i korzystam, kiedy trzeba. W tym przypadku chyba nie mogłam się bardziej mylić.
W czasie ciąży słyszałam opowieści o nawale. Nawał (tak przy okazji – bardzo brzydkie słowo), określa wielką produkcję mleka w pierwszych dniach karmienia piersią. Mleka w piersiach robi się tak dużo, że dziecko nie nadąża z piciem go i w ten sposób dochodzi do bólu piersi, uczucia przepełnienia itp. Znałam to określenie jedynie z opowieści i wiedziałam, że w takich sytuacjach przydaje się laktator. Postanowiłam zatem być przygotowana i jeszcze w ciąży spędziłam mnóstwo czasu na wybraniu tego niezbędnego, jak mi się wtedy wydawało, sprzętu. Postawiłam na laktator elektryczny i już miałam wizję siebie mrożącej mleko, które będę ściągała laktatorem. Rzeczywistość jednak okazała się całkowicie inna i zaskakująca.
Działanie laktatora wyprobowałam już na sali poporodowej, bo chciałam sprawdzić, czy w moich piersiach w ogóle jest mleko. Doświadczyłam wtedy przerażającej chwili, bo okazało się, że laktator wycisnął z moich piersi dwie krople mleka. Na szczęście chwilę później, siedząc w środku nocy na szpitalnym łożku z pustą butelką na mleko, znalazłam w google informację, że w ten sposób nie sprawdza się tego, czy mamy pokarm w piersiach. To doświadczenie, wynikające z mojej niewiedzy, zapamiętam jednak na długo.
Poza tym drobnym incydentem moje karmienie piersią nie stwarzało większych problemów. Jednak okazało się, że należę do tego małego procenta kobiet, które choć mają mnóstwo mleka w piersiach i mogą karmić dziecko na żądanie, to nie potrafią/nie mogą ściągać pokarmu laktatorem. Po prostu w moim przypadku okazało się to w przeważającej liczbie sytuacji niemożliwe. Córka dostawała odpowiednią dla siebie ilość mleka, ale kiedy tylko próbowałam dodatkowo ściągnąć pokarm na wypadek, gdyby było potrzebne, kiedy mnie akurat nie będzie w pobliżu, okazywało się to niewykonalne. Wszystkie sesje z laktatorem wspominam jako męczący, nieprzyjemny czas, który niewiele miał wspólnego z moim wyobrażeniami o ściąganiu mleka. Podziwiam wszystkie matki odciągające mleko laktatorem – mnie sam dźwięk tego urządzenia przyprawiał o dreszcze. Po wielu próbach stwierdziłam, że po prostu pogodzę się z tym, że nie mam w lodówce czy zamrażalce zapasów mleka. Z taką świadomością da się żyć, tylko trzeba odpowiednio planować aktywności z dzieckiem – w skrócie – wszystko planować z dzieckiem.
Szybki powrót do wyglądu sprzed ciąży
Mój brzuch zaczął być zauważalnie widoczny dopiero w szóstym miesiącu. W ciąży przytyłam łącznie około ośmiu kilogramów, więc wiedziałam, że należę do kobiet, które są w uprzywilejowanej pozycji, jeśli chodzi o masę ciała w ciąży. Nie sądziłam jednak, że moje ciało po ciąży tak szybko wróci do stanu “wyjściowego”. Przed ciążą ważyłam 55 kg, zaś waga na kilka dni przed porodem pokazała 63 kg. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka godzin po urodzeniu dziecka zobaczyłam, że mój brzuch jest niemal płaski. Okazało się, że należę do grona kobiet, których ciało wyjątkowo dobrze znosi trudy związane z poczęciem, rozwojem i urodzeniem dziecka. Po powrocie do domu ze szpitala weszłam na wagę i zobaczyłam jeden kilogram na plusie w stosunku do wagi sprzed ciąży. Pamiętam to niesamowite uczucie lekkości, jakie towarzyszyło mi jeszcze w szpitalu na sali poporodowej i potem, kilka dni po porodzie, kiedy włożyłam obcisłe spodnie i poszłam na szybki spacer do pobliskiego sklepu.
Obecnie nie tylko wróciłam do masy ciała przed ciążą, ale i schudłam mimo, że jem więcej niż zwykle. Podejrzewam, że to za sprawą tego, że karmię piersią. Pewnie znaczenie ma też może w miarę dobra dieta (ale nieidealna, bo jem słodycze) i spacery. Choć myślę, że to głównie kwestia genów, bo nie jestem, póki co, matką wyciskającą siódme poty na siłowni. Wręcz przeciwnie – relaksuję się głównie na spacerach. Oczywiście to nie jest tak, że mam ciało Ewy Chodakowskiej, bo nawet dwugodzinne spacery nie są wstanie wyrzeźbić ciała jak na siłowni, ale w zasadzie nie martwi mnie to jakoś specjalnie. Jestem dla siebie bardzo wyrozumiała w tym względzie, bo z jakiego powodu miałabym nie być? Nie zarabiam na życie chodzeniem na treningi, więc nie muszę mieć maksymalnie umięśnionego ciała. Cieszę się po prostu, że bez problemu mogę nosić swoje stare ubrania.