Minimalizm nie pociągał mnie zbyt mocno, bo tyle się o tym temacie ostatnio mówi i pisze (przynajmniej takie odnoszę wrażenie), że postanowiłam sobie odpuścić to zagadnienie. Mam trochę przekorną naturę, więc nie studiowałam książek o minimalizmie, nie czytałam blogów na ten temat – po prostu całkiem pominęłam zagłębianie się w tematykę związaną z minimalizmem.
Wiem jednak doskonale o tym, że mam w sobie naturalną skłonność do minimalizmu – widać to chociażby po sposobie, w jaki się ubieram. Od wielu lat unikam nachalnych ozdób, wolę dyskretną biżuterię zamiast noszenia na raz kilku pierścionków czy bransoletek. Nie lubię przesady w makijażu – na co dzień mój makijaż jest bardzo delikatny (o ile jest). I choć lubię mieć w szafie kilka ładnych rzeczy, to nie znoszę chodzenia po galeriach handlowych. Moją naturalną skłonność do minimalizmu widzę też w tym, jak reaguję na różne rodzaje przestrzeni – czuję się świetnie w minimalistycznych mieszkaniach i ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie przytłoczenia w miejscach, które są wypełnione mnóstwem przedmiotów. Lubię duże przestrzenie, więc zawsze wydawało mi się, że w przyszłości chcę mieć bardzo duże mieszkanie. Ostatnio jednak trochę zweryfikowałam moje wyobrażenia na ten temat, bo uświadomiłam sobie, że być może wcale nie potrzebuję bardzo dużego mieszkania. To było dla mnie spore odkrycie – marzyć przez długi czas o wielkim mieszkaniu, gigantycznej jasnej kuchni prowadzącej do ogromnego salonu i nagle odkryć, że jest szansa, że wcale tego nie chcę i nie potrzebuję do szczęścia, bo… no właśnie. Tematem dzisiejszego wpisu jest właśnie minimalizm, czyli pragnienie, aby chcieć mniej.
Pewną inspiracją do zmian, które niedawno wprowadziłam w życie, był świetny dokument na Netfliksie pt. Minimalism. A documentary about the important things. Mniej oznacza więcej – takie zdanie można znaleźć w opisie filmu i przyznam szczerze, że nie spodziewałam się po tym filmie zbyt wiele – ot, kolejny film chwalący zalety posiadania mniejszej liczby przedmiotów. Jednak jedno zdanie, które usłyszałam w tym filmie bardzo mi się spodobało i utkwiło w głowie. Jeden z głównych bohaterów filmu opowiadał o swoim podejściu do minimalizmu tymi słowami:
Wszystko co mnie otacza muszę usprawiedliwić, nie przed innymi, ale przed samym sobą. Czy to wnosi coś do mojego życia? Jeśli nie, muszę się z tym rozstać.
To pytanie mnie zachwyciło! Wiem, że wydaje się ono banalne, ale jeśli dłużej o tym pomyśleć, to jest ono idealne w swojej prostocie i naprawdę pomaga pozbyć się nadmiaru rzeczy z przestrzeni, które nas otaczają. Uwielbiam pozbywać się rzeczy i staram się robić to regularnie. W posiadaniu tylko tych rzeczy, które są mi niezbędne radzę sobie całkiem nieźle, jeśli chodzi o ubrania i buty. Przykładowo – mam tylko kilka par butów, jeden zimowy płaszcz i czuję się z tym świetnie. Problemem mogą być jednak kuchenne gadżety, które uwielbiam. Podczas oglądania filmu w końcu wpadłam na to, że może jednak posiadanie w domu trzech różnych blenderów, to nie jest najlepszy pomysł, a nieużywana sokowirówka leżąca na lodówce wcale nie prezentuje się tam ładnie.
Co prawda kilka miesięcy temu, jeszcze przed obejrzeniem wspomnianego dokumentu stwierdziłam, że mam zbyt wiele naczyń w stosunku do tego, jaki metraż ma moja kuchnia. Spakowałam więc wszystkie zbędne kubki, talerze, miseczki, patelnie i garnki do wielkich kartonowych pudeł i poprosiłam silną osobę o zniesienie ich do piwnicy. Moja kuchnia w końcu odżyła, bo poczułam, że jest w niej dużo więcej miejsca. Piszę o tym dlatego, że nie chcę tworzyć wrażenia, że ten film był dla mnie objawieniem, bo tak nie było. Mimo wszystko – po jego obejrzeniu poczułam nową energię do zmian i to było cudowne! Spojrzałam jeszcze raz na wszystkie przedmioty, jakie znajdują się w moim mieszkaniu i przeprowadziłam drastyczne czystki. Pozbyłam się mnóstwa zbędnych rzeczy – książek, których nigdy nie zamierzam przeczytać, ubrań, których nie noszę, urządzeń, których już nie używam. To niesamowite, jak wiele rzeczy trafia do naszego życia. Często nie mamy czasu na to, aby pomyśleć, czy dany przedmiot nadal jest nam potrzebny.
Świadomość, że pozbywam się czegoś, co tylko zajmowało mi miejsce i niczemu nie służyło, to naprawdę wspaniałe uczucie.
Myślę też, że kluczową kwestią jest regularne zadawanie sobie właśnie tego pytania: czy dana rzecz wnosi coś do naszego życia? Jeśli nie, nie powinniśmy mieć żadnych skrupułów przed wyrzuceniem jej ze swojego życia. Podoba mi się też to, że wiele przedmiotów może zyskać swoje drugie życie u kogoś innego. Część zbędnych przedmiotów i ubrań oddałam, a część udało mi się w końcu wystawić na allegro. Widzę, że po tych zmianach mój dom zyskał dużo nowej przestrzeni i naprawdę bardzo mnie to cieszy. W filmie fajnie pokazano, że minimalistyczne podejście to niekoniecznie wyrzucenie ze swojego życia wszystkiego, co tylko możliwe. Prawdziwy minimalista ceni sobie wartościowe, ale przydatne przedmioty, a jednocześnie nie gromadzi ich w nadmiarze. Czy minimalistyczne podejście może sprawić, że poczujemy się szczęśliwsi? Wierzę, że tak właśnie jest.
P.S. Na zdjęciu tytułowym możecie zobaczyć moje miejsce pracy – to małe bambusowe biurko, które bardzo lubię. Do zdjęcia ustawiłam na nim kwiaty, ale musicie wiedzieć, że zazwyczaj ich miejsce jest w salonie. Na moim biurku zwykle stoi jedynie laptop i kubek z kawą – po postu lubię mieć jasną, czystą i prostą przestrzeń do pracy. Niczego więcej nie potrzebuję. I to jest piękne.