W obecnych czasach kupowanie zdrowego jedzenia to nie lada wyzwanie. W dzisiejszym wpisie chcę po raz kolejny poruszyć na blogu temat związany z dodatkami do żywności. W tym celu postanowiłam porównać dwa bardzo podobne do siebie produkty dostępne w polskich supermarketach, a mianowicie sery kozie w plastrach. Z pozoru oba te produkty wyglądają niemal identycznie. Moja analiza pokazała jednak, że wcale tak nie jest. Ciekawi? Zapraszam na wpis!
Jakie produkty porównywałam?
W moim zestawieniu znalazły się dwie marki serów kozich: ser kozi w plastrach z Biedronki i ser kozi w plastrach z Lidla. Poniżej szczegółowe informacje o tych serach, które znalazłam na opakowaniu.
Ser kozi z Biedronki
Marka: Światowid, wyprodukowano w Hiszpanii
Skład: mleko kozie pasteryzowane, sól, bakterie fermentacji mlekowej.
Zawartość soli na 100 g: 1,3 g
Masa i cena: 160 g za 7,99 zł, cena za 1 kg: 49,9 zł
Ser kozi z Lidla
Marka: Milbona, wyprodukowano w Holandii
Skład: mleko kozie, sól, bakterie fermentacji kwasu mlekowego (zawierają laktozę z mleka), substancja konserwująca: azotan sodu.
Zawartość soli na 100 g: 2,0 g
Masa i cena: 150 g za 7,99 zł, cena za 1 kg: 53,3 zł
Podobieństwa i różnice
Identyczna cena?
Na pierwszy rzut oka obie wersje sera koziego w plastrach wyglądają podobnie – zarówno ser z Biedronki, jak i ser z Lidla zapakowany jest w poręczne opakowanie, które łatwo możemy otwierać i zamykać. Co ciekawe – również koszt tych serów wydaje się identyczny, bo oba produkty mają identyczną cenę – 7,99 zł. To jednak tylko pozorne podobieństwo ceny, bo kiedy dokładniej przyjrzymy się opakowaniu, to zobaczymy, że ser z Biedronki ma 160 g, a ser z Lidla – 150 g, czyli o 10 gramów mniej. W rezultacie ser kozi z Lidla jest zatem droższy od sera z Biedronki.
Podobny skład?
Skład to coś, na co zawsze zwracam uwagę podczas zakupów spożywczych. W przypadku sera koziego z Biedronki w zasadzie nie ma się do czego przyczepić – skład jest bardzo prosty. Z kolei ser kozi z Lidla zawiera substancję konserwującą i zwróciła ona moją uwagę. Kiedy to zobaczyłam, to nie skreśliłam od razu produktu, ale przed zakupem postanowiłam sprawdzić, co kryje się pod nazwą azotan sodu. W tym celu użyłam aplikacji na telefon Wiesz co jesz, o której pisałam Wam kiedyś tutaj. Po szybkim wyszukaniu w aplikacji tego składnika okazało się, że azotan sodu to coś, czego absolutnie nie chciałabym widzieć na swoim talerzu. Opis tego składnika zdecydowanie odbiera apetyt:
W przewodzie pokarmowym przekształcany do nitrozamin o silnym działaniu rakotwórczym. Konserwant i stabilizator barwy. Dodawany do produktów mięsnych jako środek zapobiegający rozwojowi bakterii jadu kiełbasianego. Znajduje się w produktach wędzonych oraz żółtych serach. Może powodować mdłości, wymioty, zawroty głowy, migrenę. Utlenia hemoglobinę, powodując methemoglobinemię. Działa drażniąco na przewód pokarmowy.
Co oznacza E na opakowaniu?
od 100 do 199 – barwniki
od 200 do 299 – konserwanty
od 300 do 399 – przeciwutleniacze
od 400 do 499 – substancje zagęszczające
od 500 wzwyż – dodatki, takie jak wzmacniacze smaku
Wszystkie dodatki do żywności oznaczone na opakowaniu jako E, to substancje dozwolone w Krajach Unii Europejskiej i teoretycznie ich stosowanie w określonych dawkach nie stanowi ryzyka dla zdrowia. Moje wątpliwości budzą jednak te bezpieczne dawki, bo przecież każdy organizm reaguje inaczej i dawka bezpieczna dla jednej osoby może okazać się szkodliwa w przypadku kogoś innego. Dodatkową kwestia jest też to, że w ciągu dnia jemy wiele produktów i jeśli są to w dużej mierze produkty przetworzone, to można nieświadomie przekroczyć te dopuszczalne, bezpieczne dla zdrowia wartości.
Podsumownanie
W książce Podstawy przetwórstwa spożywczego Ewy Hanny Lady można przeczytać o tym, że w przypadku dodawania do produktów substancji konserwujących często mówi się o wyborze mniejszego zła, “np. w przypadku stosowania azotanów (azotynów) w mieszance peklującej. Z jednej strony w wyniku reakcji z aminami dają one substancje rakotwórcze, z drugiej zaś peklowanie hamuje wytwarzanie bardzo niebezpiecznej toksyny botulinowej, tzw. jadu kiełbasianego”. W tej samej książce znalazłam informację o tym, że bezpieczeństwo dotyczące substancji dodawanych do żywności ocenia się na podstawie aktualnej wiedzy. A zatem – część negatywnych skutków związanych ze stosowaniem konserwantów prawdopodobnie nie została jeszcze odkryta.
Jeśli mogę kupić ser bez substancji konserwującej lub z konserwantem, to oczywistym wyborem jest produkt bez takiego zbędnego dodatku. Co istotne, to ser kozi z Biedronki nie tylko ma niższą cenę i nie zawiera konserwantów – jego dodatkową zaletą jest też mniejsza zawartość soli na 100 gramów w stosunku do sera z Lidla. W przypadku wyboru dobrego sera koziego jeszcze raz sprawdziła się zasada – im krótszy skład, tym lepszy produkt.